Dziwnie się czuję, kiedy ostatnie
promienie słońca omiatają ciepłem moją twarz. Nie Cameron, nie Stavie, tylko
moją. Zawsze stałam w ich cieniu i zawsze odgarniały blask znad mojej głowy. To
„zawsze” trwało odkąd sięgałam pamięcią. Nigdy nie byłam tą, na którą ktoś
zwracał uwagę. W sumie, co się im dziwić. Wyglądem nie powalałam i nie powalam
nawet teraz. Mam nawet ładne, jasne włosy, choć są cienkie i niezbyt podatne na
lokówkę, więc najczęściej pozostawiam je rozpuszczone. Nie to, co bujna, ciemna
czupryna Cameron. Oczy też mam przeciętne; orzechowe – czyli kolor, który nie
potrafi się zdecydować czy jest brązowy, czy zielony. Owszem, nie są najgorsze
i kształt mają całkiem niezły, ale i tak są okropne w porównaniu z pięknym,
lśniącym królewskim błękitem tęczówek Stavie.
Stavie jest moją przyjaciółką,
przez którą dostaję kompleksów, których dostarcza mi również moja siostra –
Cameron. Uwielbiam je, bo z obiema mogę śmiać się do rozpuku i plotkować aż do
białego rana, ale mimo wszystko od czasu do czasu brakuje mi ich pochwał,
komplementów, bo obie nigdy nie zauważają tego, co ja robię dobrze (ale nową
fryzurę Patricka dostrzegą nawet w kompletnych ciemnościach, panującym na
strychu mojego domu, gdzie sama boję się zaglądać).
- Aura! – Słyszę, jak ktoś mnie
woła, więc natychmiast się odwracam i badam wzrokiem pomieszczenie.
Nie widzę niczego odbiegającego od
tego, co wita moje oczy zawsze, kiedy się odwracam.
Stara, skórzana sofa w kolorze
niemal czarnego brązu stoi na środku babcinego pokoju i idealnie nawiązuje
wiekiem do umieszczonych dookoła niej mebli. Dębowe, mocarskie regały zagracają
ściany, a dokładnie trzy metry od kanapy umiejscowiona jest szafka, a na niej
równie stary jak reszta telewizor, z odstającym z tyłu kufrem. Samo
pomieszczenie nie jest duże; wręcz przeciwnie, ale nieliczna ilość gratów,
które walają się po innych pokojach, skutecznie daje mylne wrażenie odnoście
rzeczywistej wielkości pokoju.
Zanurzam opuszki palców w gęstym
włosiu przedpotopowego dywanu, przez co w powietrzu unosi się znany mi
doskonale zapach stęchlizny. Mój nos wąchał go już tyle razy, że zdążył się
przyzwyczaić i nie duszę się, kiedy przekraczam próg domu, w odróżnieniu do
Cameron. Zawsze musi być najważniejsza, jakże by inaczej. Karcę się w duchu za
besztanie mojej siostry z błotem, ale nie potrafię przestać wypominać
wszystkiego, co mam jej za złe. Nie chcę pamiętać o tych chwilach, kiedy
pocieszała mnie po zerwaniu z Tomem, kiedy przychodziłam do niej spać, bo bałam
się burzy. Nie, wyrzucam z pamięci wszystko, co mogłoby poprawić zdanie o
siostrze.
- Aura! – Tym razem głos jest
donośniejszy i można powiedzieć, że nieco podirytowany.
Niechętnie podnoszę się z
miękkiego i puszystego dywanu, otrzepuję pozostałe włókna ze spódnicy, a potem,
obejrzawszy pokój tęsknym wzrokiem, zwracam się w kierunku drzwi i wychodzę. Po
drodze do kuchni staram się zapamiętać wszystkie detale ozdobnych mebli i
przesiąkniętą stęchlizną woń, bym mogła wracać do nich wspomnieniami, kiedy
będę już daleko, w Las Vegas. Nienawidzę tego cholernego miasta, nienawidzę
wszystkiego, co się z nim wiąże, ale nie chcę, by babcia to widziała. Już
wystarczająco długo starała się mnie pocieszać, mówiąc, że w końcu odnajdę
swoje miejsce i nie będzie to z pewnością Las Vegas.
Podchodzę do drewnianej ramy,
przez którą normalnie bym weszła, opieram o nią czoło i naglącym spojrzeniem
omiatam wszystko, co znajduje się wewnątrz. Stary, brzozowy stół, kilka szafek
i sprzęt kuchenny, nie zapominając o krzątającej się po kuchni babci. Na sam
widok jej roześmianej i promiennej twarzy kąciki ust pną mi się ku górze. Nie
obchodzi mnie, że wyglądam tak, jakbym uciekła z wariatkowa. Chcę pokazać
babci, jak wiele dla mnie znaczy. Chcę, by ujrzała, że walczę z ogarniającym
mnie smutkiem, że walczę dla niej.
- Cześć, babciu – mamroczę pod
nosem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało. – Jak
tam zakupy z Cameron?
Staruszka zerka na mnie przez
ramię swoimi szarymi oczami, które z upływu lat zamieniły swój piękny,
królewski błękit na wyblakłą, acz równie czarującą szarość. Zauważam, że wciąż
majstruje coś na blacie kuchennej szafki.
- Byłyby lepsze, gdybyś chociaż
raz zechciała się wybrać z nami do galerii – odpiera z udawanym wyrzutem. –
Cameron cały czas jazgotała o jakiejś wyprzedaży w…
- W Tally Wally, babciu.
- No właśnie – dodaje pod nosem. –
Wyobraź sobie, że musiałam łazić za nią z torbami!
Gdyby nie rozczulający śmiech,
który rozbrzmiewa w całym domu, pomyślałabym, że ma za złe Cameron wszystko, do
czego ją zmuszała, ale ja wiem, jak bardzo babcia potrzebuje tych chwil. To
pomaga jej odeprzeć wszystkie złowrogie myśli, pomaga zapomnieć o bólu po
utracie dziadka. Prawdę mówiąc, dopiero po jego śmierci tak bardzo się
zbliżyłyśmy. Ojciec mojej matki był cudownym człowiekiem; tylko on potrafił
sprawić, że się śmiałam w czasach dzieciństwa, a teraz to właśnie ja
sprawiałam, że na usta babci wkradał się uśmiech. Obie żyłyśmy dla siebie
nawzajem.
- Kochanie? – Z rozmyślań wyrywa
mnie zaniepokojony głos babci. – Wszystko w porządku?
Nie, nic.
- Tak, w jak najlepszym – kłamię.
- Żebyś i ty czasem nie
zbzikowała, bo wtedy nie będziesz mogła mi pomóc.
Parskam śmiechem, po czym odrywam
czoło od drewnianej ramy i, dotknąwszy wgłębienia, które pozostało po
przyciskaniu głowy do najbardziej wypukłej części, klnę pod nosem. Zdaję sobie
sprawę, że babcia wszystko słyszy, ale puszcza moje słowa mimo uszu.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo będę
za tobą tęsknić – wyznaję, uświadamiając sobie, jak bardzo te słowa trzymają
się rzeczywistości. – Wiesz, może mogłabyś porozmawiać z mamą…
- Nie – przerywa mi ostro. – Twoja
matka cię kocha, nie zapominaj o tym. Na pewno nie ucieszy się na wieść, że
chcesz ją zostawić i przeprowadzić się do stęchłej nory jej matki.
Wywracam oczami.
- Babciu, twój dom nie jest
stęchłą norą.
- Cameron mówi co innego.
Mimo wszystko śmieję się pod
nosem.
- Chyba… chyba pójdę się przejść –
dukam, zmartwiona wizją opuszczenia babci.
Siwowłosa odwraca się znad patelni
i mówi:
- Tylko uważaj przy płytach
skalnych. Nawet nie wiesz, ile razy niemal nie spadłam na sam dół.
Kiwam z zamyśleniem głową i
wychodzę, głośno zatrzaskując drzwi. Kiedy chłodne, górskie powietrze styka się
z moją skórą, żałuję, że przed wyjściem nie nałożyłam bluzy, ale nie chcę
zawracać, więc godzę się na lekki dyskomfort i kieruję się w stronę lasu, lecz
żeby się tam dostać, pokonuję z wyuczoną precyzją pierwsze dosyć niskie skałki.
Patrząc uważnie pod nogi, dostrzegam grudy śniegu w szramach skał, przez co są
wyjątkowo śliskie.
Babcia ma rację, muszę uważać.
Opatulam się rękoma, starając się
nie wyziębić organizmu, i, postanowiwszy wybrać się do mojego starego domku na
drzewie, wchodzę na najwyższą ze skałek w zasięgu wzroku. Oglądam się za
siebie, dopiero wtedy sobie uświadamiając, jak wysoko się znajduję i jak daleko
od drewnianej chatki babci się zapuściłam, chociaż prawdę mówiąc, nie jest to nic
nadzwyczajnego. Nie raz z Cameron wspinałyśmy się na sam szczyt, ale
zdecydowanie nie mam na to teraz czasu i ochoty.
Rozstawiam szeroko nogi, kiedy
wchodzę na coraz wyższe wzniesienia. Nie patrzę w dół, nie chcę się wahać, czy
aby nie zejść z powrotem do domu. Nawet nie dostrzegam czającego się w wnęce
skalnej zagrożenia.
Jestem zupełnie nieprzygotowana do
spotkania z długim i szerokim wężem, pokrytym zgniłozielonymi łuskami. Zaskoczona,
robię kilka kroków do tyłu, wcześniej odwracając się plecami do krawędzi płyty.
Wąż jest jednak wstrzemięźliwy i powoli sunie w moim kierunku. Wydaję z siebie
kilka niezrozumiałych jęków, próśb o pomoc, doskonale wiedząc, że nikt mi nie
pomoże, i cofam się jeszcze o kilka kroków. Całkowicie zapominam o przestrogach
babci, o tym, że nie jestem na ziemi tylko sto metrów nad poziomem morza i o
tym, że jeden niepoprawny krok dzieli mnie od śmierci. Widzę tylko węża i
wszystkie myśli absorbuję nim, niczym innym. Zdrowy rozsądek całkowicie wypalił
się z mojego umysłu. Jest tylko strach, który powoduje, że nie widzę, kiedy wąż
syczy na mnie jadowicie, unosi swe gibkie ciało w powietrze i kieruje się… On
kieruje się na mnie.
W panice robię jeszcze jeden krok
do tylu, ale to właśnie on pozbawia mnie szansy na przetrwanie.
Moim ciałem bezwładnie targa
wiatr. Czuję się jak szmaciana laleczka, którą ktoś wypuścił z ręki przy
porywistej wichurze. Nie chcę umierać, nie chcę opuszczać babci.
Zanim jednak zdążam zareagować,
targają mną torsje, a ciało uderza w ziemię z ogromnym impetem.
Nie myślę, nie oddycham, nie żyję…
Nastaje ciemność.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Witam was na moim nowym blogu, kochani. Opowiadanie będzie, jak już pewnie zauważyliście, o Aniołach, co jest dziwne, bo niedawno obiecałam się trzymać z daleka od tego tematu. No, cóż... Życie czasami zaskakuje, nieprawdaż?
Chciałabym tylko powiedzieć, że jest jeden wyraz, który zainspirował mnie do napisania Aury Anioła - "REWOLUCJA". Może to was zaintryguje. ;D
A teraz: do zobaczenia!
Napotykam się na coraz więcej opowiadań o aniołach, a kiedyś trzymałam się od takiej tematyki z daleka, bo bardziej jednak wolę przyziemne tematy. Ostatnio jednak mam w obserwowanych więcej opowiadań fantastycznych niż realistycznych, więc robię postępy. Realia są nudne, co nie? Mnie samej się to wszystko już nudzi.. jeśli chodzi o ten prolog, to spodobał mi się, może dlatego, że jak na razie wszystko rozumiem hah nie wiem czemu, ale osobiście napisałabym to w trzeciej osobie. Jakoś nigdy nie mogę przekonać się do takich akcji, gdzie wszystko pisane jest oczami głównego bohatera, a on w pewnym momencie ginie.. wiem, że to dopiero początek i te wydarzenia mogły być później spisane w jedną historię, wiem, wiem.. gorzej, jak bohater ginie na samym końcu, bo niby kto miał opisać jego historię, prawda? W każdym bądź razie bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu i czekam na pierwszy rozdział (;
OdpowiedzUsuńPS: informuję jedynie przez gg, możesz też dodać mojego bloga do obserwowanych, bo inaczej nie informuję :)
Dziękuję za komentarz i za ocenę. W sumie sama zastanawiałam się nad napisaniem prologu w 3 osobie, ale jak coś próbowałam sklecić, nie byłam z tego zbytnio zadowolona. Jestem zaciekawiona opcją obserwowania twojego bloga. Jeszcze raz dziękuję.
OdpowiedzUsuńAleż cudowny prolog! Cieszę się, że zajrzałaś na mojego bloga, bo dzięki temu ja mogę poznać twoją historię. :) Prolog długi, tajemniczy, ciekawy i wciągający. Naprawdę mnie zaintrygowałaś. Muszę przyznać, że nie domyśliłam się, że będzie to opowiadanie o Aniołach. Ale cieszę się, że to właśnie o nich będziesz pisać, bo lubię historie z nimi związane. Na dodatek jeśli pisze to zdolna osoba, do których ty się zaliczasz. Masz talent. :)
OdpowiedzUsuńMogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? Byłabym wdzięczna. :)
[zabita--nadzieja.blogspot.com]
Świetny Prolog, zwłaszcza opisy są pięknie napisane. A zaczyna się tak zwyczajnie. Ot, zwykłe rozmyślanie bohaterki, rozmowa z babcią i spacer. A potem następuje zaskakująca końcówka. Najpierw ten paskudny wąż, a potem upadek ze skały. I urwane w takim tajemniczym momencie. Co będzie dalej? Aż nie mogę uwierzyć, że główna bohaterka tragicznie zginęła już na samym początku. Chociaż jeśli ma być to opowiadanie o aniołach, to pewnie ma to coś z tym wspólnego. Tylko co dokładnie? Strasznie mnie zaciekawiłaś, więc czekam na jedynkę. A i zabawne, że główna bohaterka nazywa się jak mój nick.... Ładnie xd Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńTwoja inspiracja rzeczywiście brzmi intrygująco i jestem bardzo ciekawa, co takiego w związku z nią wymyśliłaś ;) Co do notki - fajnie się czytało, zwłaszcza o relacjach głównej bohaterki z siostrą, a także samą końcówkę, która zapowiada moc wrażeń. Podoba mi się również nie nie wyidealizowałaś Aury, zrobiłaś z niej normalną dziewczynę, która zazdrości nieco innym.
OdpowiedzUsuńCzyżby faktycznie umarła? A może w porę pojawi się jej anioł stróż? Pozostaje mi teraz tylko czekać na odpowiedzi :) Życzę dużo weny i pozdrawiam!
PS Mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową?